Kiedy kilka lat temu w duńskiej telewizji pojawił się serial The Killing (Dochodzenie), a potem na jego podstawie Dawid Hewson napisał powieść o tym samym tytule, pojawiły się głosy, że mamy do czynienia z powrotem legendarnego serialu Miasteczko Twin Peaks. Nasiliły się, gdy swoją wersję Dochodzenia wyświetliła jedna ze stacji amerykańskich. A teraz powracają, bo własnej opowieści o tajemnicy zaginięcia młodej dziewczyny doczekali się Finowie – w postaci powieści Laura, pierwszej części trylogii o miasteczku Palokaski, autorstwa J.K. Johansson, której wydanie zaplanowano na lipiec.
Najpierw przeczytałam książkę Hewsona. I pomyślałam, że to najlepsza rzecz, jaką udało mi się wyłowić z morza kryminałów, coraz intensywniej zalewającego księgarskie półki. Spływająca deszczem Kopenhaga w okresie wyborów burmistrza – kampania polityczna wrze, a jej niuanse opisane są tak, że wciągnęły nawet mnie, zdeklarowaną antyfankę powieści z polityką w tle. Prawdopodobnie wynika to z faktu, że ten wątek z każdą stroną coraz ściślej zaplata się z intrygą stricte kryminalną: historią zaginięcia nastolatki, Nanny Birk Larsen. Mamy tu do czynienia z mistrzowskim wykorzystaniem reguł gatunku: mała społeczność, okrutna zbrodnia, nawarstwiające się tajemnice i wątpliwości, a do tego (może zresztą – przede wszystkim) pełnokrwista postać policjantki prowadzącej śledztwo. Sarah Lund ma co prawda cały szereg problemów osobistych – chwyt fabularny notorycznie nadużywany przez twórców kryminałów – jednak jej postać jest narysowana w sposób absolutnie zniewalający. Desperacki pęd do prawdy, głód odszukania odpowiedzi na każde, najdrobniejsze pytanie, suwerenność, niezłomność – pod tym względem Lund stanowi lustrzane odbicie Harry’ego Hole’a z cyklu Jo Nesbo. A chyba nie może być lepszej rekomendacji.
Dalej rzecz potoczyła się tak, jak życzy sobie Hitchcock: było książkowe trzęsienie ziemi, a potem…coraz lepiej. Coraz straszniej i bardziej wciągająco. Okazało się bowiem, że serial, na podstawie którego powstała powieść, w niczym tejże nie ustępuje. Wręcz przeciwnie – to jedna z tych rzadko spotykanych sytuacji, gdy film i książka trzymają ten sam, niezwykle wysoki, poziom. Forbrydelsen, bo tak brzmi oryginalny tytuł serii, wbija w fotel, głównie dzięki aktorom, choć nie bez znaczenia są wszystkie pozostałe znaki filmowe: począwszy, rzecz oczywista, od scenariusza, na hipnotyzujących zdjęciach i muzyce skończywszy.
I na tym mogłabym poprzestać – kawał porządnego kryminału w porządnym, europejskim stylu. Ale, ale…widz (czyli w tym wypadku ja), owładnięty już nieledwie obsesją na punkcie serii, obejrzawszy pozostałe sezony duńskiego The Killing, odczuwa nagle dojmujący brak. Skończyło się (i to jak…). Niewiarygodne! Co robić? Ostatnia odpowiedź, jakiej sama bym udzieliła, brzmiałaby: „obejrzyj wersję amerykańską”. Czymże jednak jest aspiracja do posiadania wysublimowanego, nieskomercjalizowanego gustu wobec niemilknącej potrzeby oglądania swojego ukochanego serialu? Ano, niczym. Złamałam się, pełna obaw i pewna, że nic nie pobije wersji duńskiej. Pomyłka. Amerykańskie The Killing w mojej ocenie bije na głowę (sama nie wierzę, że to piszę) zarówno książkę, jak i duński oryginał. Jeśli Forbrydelsen wciągało – The Killing made in USA wchłania i omamia.
W dużej mierze dzięki grze aktorskiej odtwórczyni głównej roli, Mireille Enos – kilka pierwszych scen, pierwszych ujęć skoncentrowanych na jej spojrzeniu – i wzmiankowany wcześniej widz przepadł bez reszty. Ale warto też wspomnieć o postaci Holdera, policyjnego partnera Sary Linden – w wersji amerykańskiej postać zupełnie inna niż w oryginale: ośmielę się stwierdzić, że ciekawsza, z rysem komizmu, mistrzowsko zagrana.
Polecam wszystkim moją (nieuświadomioną wówczas) metodę: książka, serial duński, serial amerykański. Może to wszystko iść wartkim strumieniem, jedno po drugim, albowiem – wisienka na torcie – wersje różnią się między sobą. I to nie drobiazgami, ale całymi istotnymi rozwiązaniami fabularnymi. Innymi słowy: na pytanie „kto zabił” otrzymamy różne odpowiedzi.
Teraz wypada jedynie czekać na fińską Laurę i przekonać się, czy niemożliwe stało się realne i czy będzie jeszcze lepiej…