Jakie może być samopoczucie człowieka, który czuje się stworzony do rzeczy wielkich, chronicznie jednak musi borykać się z trywialnością wszechświata i swojego mikrokosmosu? Zamiast wymarzonej kariery prozaika – gotowanie zwierzęcych podrobów. Zamiast rezydencji, w której mógłby przelewać na papier swoje głębokie przemyślenia – pół bliźniaka przerobionego z dawnego chlewika…Ciężkie jest życie Adriana Mole’a – a na domiar złego jeszcze my, czytelnicy, zamiast współczuć mu jego groteskowych perypetii, chichoczemy jak szaleni nad stronicami…
Mole’a poznajemy jako nastolatka przy pomocy skrzętnie przez niego prowadzonego dziennika. Już po kilku stronach utwierdzamy się w przekonaniu, że mamy do czynienia z osobnikiem głęboko nieszczęśliwym: upiorny trądzik, nie mniej upiorna matka, pies, którego głównym zajęciem jest wymiotowanie, przede wszystkim jednak – niespełniona miłość do koleżanki z klasy, melasowłosej Pandory. Potem jest już tylko gorzej…Każdy dzień przynosi nową tragedię, kolejny przejaw groteski, w której bohater zdaje się być unurzany po pachy. Adrian to dziecię wybitnie nadwrażliwe, filtrujące rzeczywistość przez pryzmat swojego cokolwiek wyolbrzymionego ego. I tak już zostanie: w najnowszej części cyklu Mole przekroczył magiczną granicę lat czterdziestu, przeżywszy niemało – wciąż jest jednak hiperbolizującym swoje tragedie egotykiem. Zaznaczam, żeby uniknąć nieporozumień: i chwała mu za to. Bowiem lektura każdej kolejnej części serii to dla mnie ogromna przyjemność. Niestety, nieco sadystyczna. W im bardziej absurdalne tarapaty popada Mole (a nie oszukujmy się, w morzu absurdu pływa on regularnie, bez absolutnie żadnego koła ratunkowego), tym silniejsze kaskady chichotu wywołuje u czytającego.
Na przestrzeni lat cykl ewoluował: początkowe, osadzone w nastolęctwie bohatera powieści, to lektura jak najbardziej przeznaczona dla młodzieży. Potem Mole dojrzewa (?) wraz ze swoim czytelnikiem. Znak zapytania jak najbardziej uzasadniony: jeśli kolejne dzienniki czytać przez pryzmat konwencji powieści rozwojowej, będzie to zdecydowanie powieść rozwojowa a rebours – Mole, owszem, kończy szkołę, idzie do pracy, zakłada rodzinę, jednak jego dojrzałość emocjonalna to kwestia nader wątpliwa. Młodzieńczą walkę z trądzikiem zastąpiły co prawda problemy poważniejszego autoramentu – losy Adriana wpisują się nawet we współczesną politykę, gdy jego nieślubny syn bierze udział w wojnie w Iraku. Nie idą za tym jednakowoż zmiany w sferze emocjonalnej samego bohatera. Na szczęście dla nas, sadystycznych czytelników…
Jest jednocześnie cykl o Adrianie M. genialną satyrą społeczną, ironicznie dyskredytującą niektóre mechanizmy funkcjonowania państwa brytyjskiego. Sue Townsend dyskretnie kpi z monarchii, szkolnictwa, polityków, stosunków społecznych – jest bowiem Mole – jakżeby inaczej – ofiarą tychże, a przynajmniej usilnie stara się być. Bycie ofiarą czegokolwiek to, zdaje się, w ogóle coś, co trzyma go przy życiu…
Jako że lato jest sezonem maratonów,
my też serdecznie polecamy tę rozrywkę: urządźcie sobie tydzień z Molem.
To genialnie napisana lektura, a przy tym – paradoksalnie poprawiająca humor.
Nasze prywatne frustracje zdecydowanie bledną w zestawieniu z traumą, jaką jest każdy kolejny dzień w życiu Bogu ducha winnego Adriana M.
…