Johan Theorin: między jawą a snem

Pośród nieprzebranego morza szwedzkich kryminałów coraz trudniej wybrać te, które naprawdę zasługują na uwagę, nie przetwarzając znanych już do bólu schematów fabularnych. Jest wszakże kilku autorów wyróżniających się na tym tle: Arne Dahl z kipiącymi życiem i erudycją opowieściami o Drużynie A, sprawnie łączący kryminał z satyrą społeczną Leif GW Persson, niezniszczalny Håkan Nesser…A także Johan Theorin, tworzący powieści, które właściwie trudno nawet nazwać stricte kryminalnymi: przesycone nostalgią, tajemniczością, baśniowe w treści i formie.


Duch na wyspie przenosi czytelnika na rozpaloną słońcem, a jednak upiornie zimną Olandię: wyspa kipi życiem i beztroską setek turystów, stając się jednocześnie scenerią opowieści o demonach przeszłości, o potędze nienawiści i pamięci…Ta historia hipnotyzuje – pokazuje podskórne prądy, jakie rządzą naszym życiem, wprowadza w swoiste „podziemie”: miejsca pogrzebane głęboko, o których nie chcemy pamiętać, a przed którymi nie ma ucieczki. 

Świata przedstawionego nie oglądamy oczami policjanta czy detektywa: narrację budują opowieści kilku bohaterów, mniej lub bardziej wyraźnie związanych z gigantyczną posiadłością turystyczną zarządzaną przez rodzinę Klossów, miejscowych potentatów finansowych. Lisa przyjeżdża tu do pracy jako didżejka, stary marynarz Gerlof jest ich sąsiadem, zaś mały Jonas należy do rodziny, chciałby jednak, by było inaczej. To właśnie jego przeżycia eksploruje Theorin najintensywniej – dziecko, przerażone z każdym dniem bardziej, wrażliwe na to, co rozgrywa się na granicy rzeczywistości i wyobraźni, zostaje mimowolnie wciągnięte w brutalne rozgrywki dorosłych. Historia olandzkiego rodu zostaje zresztą osadzona w szerokim kontekście: oto właściwie cały wiek XX, ze wszystkimi jego okrucieństwami, makabrą wojny i wielkiego radzieckiego terroru, staje się kanwą wydarzeń, które na wyspie rozgrywają się współcześnie. Eksponowanie traumy o historycznej genezie nie jest może w świecie kryminalnych fabuł rzeczą nową, mało kto jednak umie pisać o niej tak jak Theorin. Wystarczy porównać jego indywidualny styl z przewidywalnymi i kiepsko opowiedzianymi książkami Camilli Läckberg, autorki często sięgającej po ten chwyt, a wykorzystującej go w nader nieporadny sposób. 

Czytając Ducha na wyspie, nie zgłębiamy skomplikowanej, wielowątkowej intrygi kryminalnej. Nie ma tu właściwie jednoznacznej zagadki z serii „kto zabił?”. Od początku wiemy – bądź spodziewamy się – kto odpowiada za poszczególne wydarzenia; autor, a wraz z nim czytelnik, skupia się raczej na głębi psychologicznej postaci, na wiarygodności ich motywacji i przeżyć. Zabieg ten sprawia, że, chcąc nie chcąc, poddajemy się wszechogarniającemu smutkowi, podskórnie odczuwamy niepokój i strach, które spowijają pozornie pogrążoną w letnich rozrywkach Olandię. Mało który autor potrafi sprawić, że tkwiące w duszach jego bohaterów zimno tak mocno przeszywa również czytelników. A Johan Theorin jest mistrzem opowieści, które toczą się w biały dzień, ich klimat jednak przywołuje na myśl mroczną, niebezpieczną noc…

Duch na wyspie to lektura obowiązkowa dla miłośników kryminału, ale nie tylko: powinni po nią sięgnąć także miłośnicy dobrej literatury po prostu. Osobliwy styl Theorina, plasujący go na granicy między baśniopisarzem a rzetelnym znawcą ludzkiej psychiki, ma wielką szansę urzec ich na długo.

Dodano do koszyka.
0 produktów - 0,00