Legendarne już pytanie „czemuż to historię zawłaszczył sobie zaimek męski?!” nabiera w książce Aleksandry Polewskiej Wielkie małe kobietki nowego wymiaru – autorka snuje bowiem historie, które są wybitnie „her”, nie „his”, ukazując losy niezwykłych kobiet u początków ich drogi do sławy i wielkości – a jest to tym ciekawsze, że zawarte w tomie opowieści dotyczą czasów niesprzyjających takiemu kobiecemu samorozwojowi.
Można by rzec, że bohaterki Wielkich małych kobietek to właściwie emancypantki – od najmłodszych lat hołdujące samodzielności myślenia i swojej pasji – nawet jeśli jest ona zarezerwowana wyłącznie dla mężczyzn. W końcu to Maria Skłodowska-Curie została pierwszą żeńską studentką fizyki na Sorbonie, a Agata Christie wywalczyła sobie miano największej twórczyni kryminałów, choć to gatunek reprezentowany pierwotnie wyłącznie przez pisarzy. Gdzież kobietom do logicznego sposobu widzenia świata, do dedukcji, do tej całej krwawej otoczki w końcu! A jednak! Gabrielle Chanel (znana również w niektórych kręgach jako Coco…) wolała sama wykreować odzieżowy biznes, niż być tylko jego bierną beneficjentką. Audrey Hepburn udowodniła swoim życiem, że talent to coś więcej niż „piękne oczy” – dosłownie zresztą, bowiem małą baronównę uznano swego czasu za najpiękniejsze stworzenie urodzone pod niebem Holandii. Ale to wytrwałość i mozolna praca zagwarantowały jej filmowy sukces.
Jako że książka przeznaczona jest dla młodego czytelnika (stereotypem byłoby przecież zakładać, że tylko dla czytelniczki!), nie mamy do czynienia z biografiami jako takimi: opowieści o Skłodowskiej-Curie, Christie, Chanel, Piaf i Hepburn łączą w sobie pierwiastek biograficzny ze szczyptą fikcji. Poznajemy losy bohaterek jako dziewcząt – młodych, takich jak inne – a jednak już oryginalnych i skoncentrowanych na kreowaniu swojej przyszłości. Każda opowieść opiera się na wydarzeniach, które leżą u podłoża przyszłych sukcesów młodych dam; odsłania zalążek ich życiowych pasji, okoliczności, które je uformowały. Ale Aleksandra Polewska nie skupia się wyłącznie na tym, co bezwarunkowo kojarzymy z daną postacią – w Wielkich małych kobietkach przeczytamy też niejedną ciekawostkę, pewnie nieszczególnie szeroko znaną. Bo któż oprócz biografistów zna na przykład prawdę o pogardliwym stosunku Marii Skłodowskiej do ortografii? Któż prócz zagorzałych miłośników talentu wie o zaangażowaniu młodziutkiej Audrey Hepburn w działania holenderskiego ruchu oporu?
Wielką zaletą książki jest też realizm obrazowania: nie ma tu lukrowanych obrazków – przeszłość wielkich małych kobiet nie zawsze należała do łatwych i przyjemnych. Smutne są losy małej Edith Piaf, naznaczone nieobecnością ojca dzieciństwo Coco Chanel czy choćby kres beztroski, jakim staje się w życiu Hepburn wybuch II wojny światowej. Zupełnie adekwatne zdaje się więc w tym kontekście podsumowanie „per aspera ad astra”… I niechby stało się ono mottem każdego czytelnika, który znajdzie w tej książce inspirację do realizowania własnych pasji – choćby przez otoczenie odbieranych z różnych względów jako absurdalne. Finezji dodają jeszcze tym opowieściom urokliwe, nieco retro ilustracje Oli Krzanowskiej, pięknie oddające emocje małych bohaterek.
FiKa serdecznie poleca –
Wielkie małe kobietki czekają na Was na naszych półkach –
by zainspirować, skłonić do refleksji, rozbawić…
Zapraszamy!