Gdzie się podziały tamte prywatki…?

A wraz z nimi taki na przykład trzpiot, niezborny miglanc czy udatny facecjonista? Nie ma i pewnie już nie będzie garsonier, odchodzą w niepamięć hecni bumelanci, nie wspominając już o kostycznych jegomościach…Autorzy, których lingwistyczne wspomnienia zebrano w antologii Zapomniane słowa, próbują jednak ocalić od poniewierki wyrażenia, które z jakichś – często bardzo osobistych – powodów darzą sentymentem. I chwała im – oraz pomysłodawcom zbioru – za to!


Archaizm to takie smutne słowo! Przesycone odrzuceniem, odchodzeniem, umieraniem…Bo przecież język to świat złożony z powitań i pożegnań – co i rusz rodzą nam się nowe słowa, bo łapczywie gnamy za nowymi desygnatami w rodzaju wszystkich „I-cudów” i innych elektronicznych artefaktów. Tymczasem w milczeniu żegnają się z nami właśnie archaizmy, opisujące zjawiska znikające z naszego horyzontu. I jakże często chciałoby się zawołać „a szkoda!”. Zresztą czy to zawsze są archaizmy? Wszak wiele słów, takich jak choćby tytułowa prywatka, odnosi się do desygnatów wciąż funkcjonujących – jednakowoż chcemy je dziś nazywać inaczej, modniej. Czym faktycznie różni się jednak „prywatka” od współczesnej „domówki”? Prawdopodobnie niczym. Poza nazwą. I to jest właśnie to smutne, choć nieme pożegnanie…

Hołd mijającej (a czasem zupełnie już minionej) językowej świetności składają w tym zbiorze autorzy rozmaici: związani ze słowem zawodowo (np. Jerzy Bralczyk, Katarzyna Kłosińska czy Jan Miodek), związani zawodowo, choć odrobinę w inny sposób, a więc pisarze czy dziennikarze – m.in. Sylwia Chutnik, Mariusz Szczygieł, Stefan Chwin). Wspominają zapomniane frazy także postaci ze świata niekoniecznie z pisaniem związanego, np. Maja Komorowska czy Edward Dwurnik. Łączy ich cel – próba ocalenia od niepamięci istotnego dla nich fragmentu świata. Łączy też w większości przypadków charakter snutych wspomnień – to najczęściej historie bardzo osobiste, mające swoją genezę w dzieciństwie czy młodości autorów, związane z bliskimi, których nierzadko już nie ma. Czas zabrał ludzi, a wraz z nimi charakterystyczne dla nich powiedzonka, ulubione wykrzyknienia, faworyzowane przymiotniki opisujące rzeczywistość. Czytając, nieraz parskniemy śmiechem (patrz Psiakrew Olgi Tokarczuk czy Beresić Stanisława…Beresia), nieraz przeczujemy kręcącą się w oku łzę. Jak pięknie i czule wspomina swoją niepomną choroby Mamę Maja Komorowska…

Moc trafnych obserwacji, anegdot, przede wszystkim jednak – wspólna świadomość, że język to nie jakiś istniejący poza nami żywioł, na który nie mamy absolutnie żadnego wpływu. Wręcz przeciwnie – mamy: stąd czający się na kartach zbioru może nie smutek, ale smuteczek z Kabaretu Starszych Panów rodem – skoro mamy, to czemu pozwalamy na niektóre językowe brewerie? Przemysław Czapliński celnie udowadnia, że powoli braknie nam nawet wyobraźni, by kląć „z przytupem”. Komu jak komu, ale Polakom?!

Wspaniała, choć cokolwiek niewesoła to lektura – a jednocześnie dla czytelnika asumpt, by samemu zadać sobie pytanie: jakież to cenne dla nas, a zbiorowo wypierane z pamięci słowa pozwalamy zmienić w archaizmy?

Serdecznie polecamy!

Dodano do koszyka.
0 produktów - 0,00