Co to będzie? Ano właśnie, co to jest? Ciemno, prawie noc Joanny Bator to książka gatunkowo niełatwa do sklasyfikowania: zawieszona między baśnią a horrorem, dryfująca stylistycznie między falami nostalgii a rwącym potokiem brutalności. Może właśnie przez tę niejednorodność tak bardzo zniewala i wciąga. A może to ten hiperuniwersalny motyw walki dobra ze złem?
Dziennikarka Alicja Tabor wraca do rodzinnego miasta, Wałbrzycha, by napisać reportaż o ginących tu dzieciach. Słowo „rodzinne” wydaje się zresztą cokolwiek nie na miejscu: o Alicji można by mówić długo, ale na pewno nie można jej przypisać posiadania tzw. „normalnej rodziny”. Ba, im dalej zapuszczamy się w gęsty las fabuły, tym częściej zadajemy sobie pytanie, czy w ogóle taki byt jak „normalna rodzina” istnieje. Powieść, zawieszona między wojną i latami powojennymi a współczesnością, stanowi bowiem panoramę społeczną złożoną z rodzin (a co za tym idzie – jednostek) mniej lub bardziej „nienormalnych”, zaburzonych, zniszczonych fizycznie i psychicznie. W ich wnętrza wnikają metaforyczne „kotojady”, siejące spustoszenie bliżej niezidentyfikowane istoty, bezszelestnie wypełzające z mroku. Brzmi dziwacznie? Bo też jest to powieść dziwaczna, opowiadająca o dziwacznym miasteczku w dziwacznym kraju, którego każdy przyzwoity obywatel „choć raz powinien być ekshumowany”… Wątek znikających dzieci zazębia się z opowieścią o Janie Kołku – samozwańczym świętym i wizjonerze, współczesnym męczenniku za wiarę. A gdzie męczennik – tam martyrologia, tam darcie szat i pierza, handel kośćmi i rytualna nienawiść. Rynek wałbrzyski staje się więc Polską w miniaturze: polem bitwy wiernych z odmieńcami, miejscem walki prawdziwych patriotów ze wszystkim, co obce i niepojęte. Porażające są fragmenty stylizowane na internetowe fora, pełne absurdalnych (a jakże realistycznych!) komentarzy, wyzwisk, podjudzeń. Porażająca jest historia rodziny Alicji, wpisanej w nią niekończącej się traumy, splecionej paradoksalnie z pięknym i dostojnym zamkiem Książ i jego legendami…
Bator tworzy świat z pogranicza rzeczywistości i baśni, ale baśń to okrutna, z rodzaju tych o dziewczynkach, które tracą nóżki, bo za bardzo pragnęły czerwonych trzewików…Czytelnik wnika w ten świat niepostrzeżenie, może nawet bez udziału własnej woli – a potem trudno mu ten świat z siebie wypłukać. Z każdej strony atakują nas bowiem rozpalające wyobraźnię mięsiste, jędrne porównania, metafory i epitety o wielkiej sile wyrazu – tak wielkiej, że czytając, chce się czasem zakrzyknąć „wystarczy! za dużo!”. Ale głos więdnie w gardle i czytamy dalej – bo trudno się wynurzyć spod powierzchni tej mętnej, przygniatającej swoim ciężarem wody. Możemy nie wierzyć, zaklinać rzeczywistość, dostrzegać hiperbolizację, w głębi duszy wiemy jednak, że to wszystko prawda. Że ta kumulacja groteskowości stanowi może figurę stylistyczną, ma jednak swój pierwowzór w żywej tkance naszej rzeczywistości. I tak jak w dobrym horrorze – przymykamy powieki, ale nie przestajemy oglądać…
Ciemno, prawie noc to powieść do bólu przenikliwa, choć jednocześnie szalona. W tym szaleństwie jest jednak metoda – każe nam bowiem autorka otworzyć oczy i zacząć naprawdę myśleć o tym „co to będzie? co to będzie…”.